Pierwszy dzień szkoły za mną. Było fajnie, bo pierwszy tydzień zawsze jest najlepszy. Muszę przyznać, że trochę stęskniłem się za szkołą przez te dwa miesiące, tylko... po prostu tego nie odczuwałem - przez wakacje jakoś zobojętniałem, a szkoła to zmieni, bo w końcu muszę się jakoś zorganizować.
Zajmowanie ławek i lekcje organizacyjne to typowe określenia do początku września, ale... nie do niemieckiego. Nienawidzę zapoznania z PSO, bo jest to po prostu nudne. Nic się nie zmieniło od zeszłego roku, a przecież każdy chętny może zajrzeć do zeszytu z poprzedniej klasy. Nauczyciele najwyraźniej też wyciągnęli taki wniosek, bo na niemieckim mieliśmy najzwyklejszą lekcję. A dokładniej mówiąc powtórkę z czerwca, bo nie udało się nam w pełni dokończyć ostatniego rozdziału. Była więc odmiana rodzajników przez przypadki i zaimki miejsca, które nie wiedzieć czemu wiele osób przyprawiają o ból brzucha. Było oczywiście kilka nowych słówek, a jutro... będziemy z nich odpowiadać przy tablicy. Bardzo się z tego ucieszyłem, bo po pierwsze będę mógł dostać na samym początku roku dobrą ocenę, a po drugie już je wszystkie umiałem - wrzuciłem tylko do Anki, żeby mieć pewność, że wszystko pamiętam.
Dowiedziałem się także, że już w październiku szykuje się olimpiada niemieckiego. Etap szkolny nie wykracza poza poziom A2, ale myślę, że w tym roku nie uda mi się jeszcze przejść dalej. Może gdybym w wakacje bardziej się postarał... W każdym razie nie poddaję się i uczę się wszystkiego, co może wystąpić na konkursie - od tego tygodnia postanowiłem zająć się wreszcie czasownikami nieregularnymi, które niestety nie wchodzą mi tak łatwo do głowy, jak inne słówka. Pociesza mnie myśl, że i tak jestem o wiele dalej niż reszta klasy, bo kiedy oni będą się uczyć za miesiąc form w czasach przeszłych, ja będę już to umiał.
Oczywiście czeka mnie też olimpiada z angielskiego (etap szkolny B1-B2), na którą również koniecznie muszę iść. Poza tym pod koniec ubiegłego roku szkolnego obiecałem sobie, że nie odpuszczę historii, ale powoli mi się odechciewa. Najchętniej poszedłbym dodatkowo na polski, ale... rzeczą niemożliwą jest uczenie się na cztery konkursy. Nie mam pojęcia, jaką decyzję podjąć, a bardzo zależy mi na ocenach celujących z wszystkich tych przedmiotów - muszę zdecydowanie się "zabezpieczyć", bo wiem, że w tym roku przedmioty ścisłe - moi odwieczni wrogowie - będą szczególnie trudne.
Ja tak mam z angielskiego. Po jutrze kartkówka a ja już wszystko umiem. Ten mój nowy sposób planowania czasu się sprawdza. ^^ Obrazek trochę naciągany, ale wszyscy lubią się pocieszać jakoś.
OdpowiedzUsuńDlatego go zamieściłem ;D Co do pierwszej części komentarza, to w moim przypadku jest to raczej wynik wakacyjnej pracy z repetytorium. Niedługo postaram się dodać na blogu recenzję, bo książka bardzo mi się spodobała ;-)
UsuńNie radzę brać na siebie zbyt wiele. Lepiej chyba osiągnąć np dwa wysokie wyniki niż cztery trochę słabsze ;) a co do obrazka - hehe humorystyczny ale ja i tak mam inne podejście ;) nie odliczam dni do końca tak jak większość osób lecz staram się z każdej chwili wyciągnąć jak najwięcej dobrego :)
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę, dlatego skupię się tylko na angielskim i niemieckim (może jeszcze historii, ale nie jestem do końca pewien).
UsuńBierz się za to, w czym jesteś dobry - wtedy pójdzie Ci o wiele łatwiej.
OdpowiedzUsuńChodzi o to, że we wszystkich czterech przedmiotach jestem dobry :D Ale fakt, głównie zależy mi na językach obcych, bo znajomość gramatyki polskiej w niczym mi się w przyszłości nie przyda :-)
UsuńNie czytałam Twoich poprzednich notek więc nie wiem z czym wiążesz przyszłość. Ja na Twoim miejscu wybrałabym dwa języki, bo wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach jest to bardzo istotne.
OdpowiedzUsuńPrzyszłość wiążę jak najbardziej z językami. I rzeczywiście, ich znajomość jest bardzo istotna, gdyż rośnie zapotrzebowanie na ludzi umiejących mówić nie tylko po polsku ;-)
UsuńW moim gimnazjum nauczyciele zawsze powtarzali wszystkim chętnym do udziału w olimpiadach, żeby skupiać się tylko na JEDNYM przedmiocie. Bądź, co bądź - te konkursy nie są proste i wymagają naprawdę wiele czasu na przygotowanie, więc i ja podzielałam i nadal podzielam ich zdanie. Dobrze, że jesteś ambitny! Ja też byłam (ogólnie nadal jestem, ale mówimy teraz o samych olimpiadach). W trzeciej klasie gimnazjum wzięłam udział w biologicznej, polonistycznej (zmuszona przez nauczycielkę) i dodatkowo z angielskiego. Wiesz, co z tego wyszło? Z polskiego doszłam do drugiego etapu, a później poległam, angielski poszedł mi wręcz śmiesznie i nie dobiłam nawet do połowy punktów z pierwszego etapu, co było dla mnie ogromną porażką, a biologia? Zabrakło mi 6 punktów, by zostać laureatem - musiałam zadowolić się tytułem finalisty, do którego szczęście w trzecim etapie zapomniało się uśmiechnąć. Ogrom obowiązków związanych z olimpiadami sprawił, że zaniedbałam podstawową naukę z bieżących lekcji w szkole. Niby wyszłam na koniec roku z taką średnią, jaką sobie wymarzyłam, ale nie ukrywam, że tyle olimpiad naraz przysporzyło mi wiele problemów z ocenami i nauczycielami. Jeśli miałabym Ci coś doradzić to na Twoim miejscu wybrałabym MAKSYMALNIE dwa przedmioty. Z historii jest bardzo dużo nauki. Z polskiego już mniej (głównie czytanie książek). Ponadto radzę wybrać takie dwa przedmioty, które są właśnie zróżnicowane pod względem ilości nauki, jak te powyższe zestawienie, które podałam.
OdpowiedzUsuńTo tak ode mnie :). Decyzja należy do Ciebie! Niemniej życzę mega mega mega powodzenia i samych sukcesów!
Masz rację, bo z tego, co wiem, to olimpiady te nie są łatwe i szansę na sukces mają tylko uczniowie naprawdę bardzo i nadprogramowo interesujący się danym przedmiotem. Ja tak mam z językami, więc nawet, jeśli w tym roku nie uda mi się przejść dalej, to mam jeszcze trzecią klasę w zapasie ;-)
Usuń