
1 grudnia zabrałem do pracy z wielkim
zapałem. Świadomość tego, że mam przed sobą równe dziesięć miesięcy, czyli dość
długi okres, w którym mogę zdziałać bardzo wiele, bardzo zachęcała mnie do
nauki. Założyłem zeszyt A4 do każdego z języków i bardzo dużą część każdego
dnia poświęcałem jakiemuś z nich. Pod koniec lutego dopadła mnie niestety
często wspominana na blogosferze faza plateau
w angielskim. Odechciało mi się
nauki i polepszałem znajomość angielskiego, ale pod lekkim przymusem. Był to
właściwie mój drugi taki kryzys w nauce angielskiego, lecz ten był chyba
mocniejszy :D Kiedy dalej się to ciągnęło, postanowiłem odpocząć. Dopiero po
około dwóch tygodniach zdałem sobie sprawę, że nie stoję w miejscu, bo tak się
złożyło, że nagle w filmach i książkach zaczęły się pojawiać masowo wyrazy i
konstrukcje gramatyczne, których uczyłem się w ostatnich tygodniach. Całkiem
niedawno miałem wątpliwości również do tego, czy nie za małe postępy robię w
niemieckim. Może to dlatego, że zbliżam się do poziomu B1 i to taki okres w
nauce języka, kiedy kończą się te łatwiejsze rzeczy i nauka jest większym
wyzwaniem. Jednak teraz fazie plateau nie
udało się mnie dopaść, gdyż rozwiązałem kilka testów na wyższym poziomie i
okazało się, że gdybym przysiadł do nich jeszcze pół roku temu, to z pewnością
miałbym 50% punktów mniej! :) . Swoją drogą, mam nadzieję, że nigdy coś takiego
mnie już w niemieckim i angielskim nie dosięgnie, gdyż faza plateau to naprawdę niemiłe uczucie i
nikomu z Was tego nie życzę :)
A co dokładniej udało mi się osiągnąć przez te dni? Przede wszystkim:
- Dzięki e-bookom poprawiłem szybkość czytania po angielsku, bo zauważyłem, że kiedy mam do przeczytania jakiś dłuższy tekst to szybko ogarniam go wzrokiem, prawie zupełnie jakbym to robił po polsku.
- Zauważyłem, że płynniej wysławiam się po niemiecku i nie muszę sklecać już w myślach zdań, zanim wypowiem je na głos (A przynajmniej tak długo, jak robiłem to kiedyś)
- Rozumiem dużo więcej ze słuchu w każdym z trzech języków – zawdzięczam to serialom oraz audio-bookom. Najlepiej jest w angielskim, bo radzę sobie już bez jakichkolwiek pomagaczy, jednak w niemieckim nadal trzymam się napisów (raz niemieckich, a raz polskich – zależy, jakie są dostępne :))
- Na porządnie zabrałem się za gramatykę niemiecką, której zagadnienia jeszcze kilka miesięcy temu były dla mnie czarną magią.
- Nauczyłem się bardzo dużo z hiszpańskiego! Pewnego dnia przekonałem się, że umiem większość podstawowych zagadnień, i w Hiszpanii na pewno dałbym sobie radę. Mój zasób słownictwa się polepszył. Moje zdania nierzadko zawierają błędy, ale w końcu na wszystko przyjdzie czas :-)
- Przerobiłem już dość sporo materiałów do nauki języków. I choć nie stawiam na ilość i preferuję wolną, acz dokładną naukę, to kiedy ukończę jakiś podręcznik lub nawet rozdział, widzę, że jestem coraz bliżej celu.
Są wakacje i dzięki temu mam dużo więcej
czasu, dlatego postanowiłem, że najbliższe dwa miesiące będę się starał jak
najwięcej konwersować w językach obcych za pomocą kamery internetowej. Wynika
to głównie z chęci zautomatyzowania swojego angielskiego oraz niemieckiego, a
poza tym chciałbym przetestować swoje umiejętności w hiszpańskim, gdyż od
początku nauki nie miałem zbyt wielu okazji do tego, aby porozmawiać w tym
języku :)
Ogólnie rzecz biorąc, jestem pewien, że
akcja „W 10 miesięcy do A2, B1 i B2!” była bardzo dobrym przedsięwzięciem i
bardzo się cieszę, że czegoś takiego się podjąłem. Dzięki temu wiem, że jeżeli
człowiek postawi sobie coś za cel i będzie do tego dążył ze wszystkich sił, to
musi mu się udać. Nie wiem, czy zdołam dojść we wszystkich językach do
wyznaczonego poziomu, bo może nie wystarczy mi czasu lub zwyczajnie polegnę w
ostatnich miesiącach, jednak zawsze to będę bogatszy o kolejne doświadczenie :)
Zachęcam również wszystkich czytelników tego bloga, abyście stawiali sobie
takie lub podobne wyzwania, gdyż to lepsze niż zwykła nauka i dzięki temu
wiemy, do czego dokładnie dążymy :-)